Ile czasu potrafimy mieć przy sobie jeden bodziec? Jedną osobę, która będzie dla nas wciąż ciekawa? Piękna? Atrakcyjna? Czy zawsze w którymś momencie rozejrzymy się na boki?
Plan na przyszłość: nie przeceniać skutków miłości.
Obejrzałam ostatnio dobry włoski film (z którego pochodzi zresztą powyższe zdanie) i pomyślałam, że pójdę tym tropem i trochę włoskiego kina pooglądam. Nie mogłam znaleźć kilku tytułów, na których mi zależało, więc włączyłam „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. Coś tam obiło mi się o uszy przy okazji polskiej wersji tego filmu, poza tym ten tytuł ktoś mi kiedyś tam polecił. Nie będę go recenzować, bo dla mnie ten film był totalnym nagromadzeniem emocji. Niepokojąco bliskich. To, że coś się wydarzy wisi w filmowym powietrzu od początku. Ale tam wydarza się cały czas tyle, że człowiek zastanawia się nad nagromadzeniem tylu historii w jednym miejscu – czy to jest możliwe, że każdy z nas oszukuje osobę sobie najbliższą?
Moje siostry stwierdziły, że „jak to w filmie” – obraz jest przejaskrawiony. Taa, jasne, nagle każdy ma jakieś sekrety – usłyszałam. Wiadomo, jakieś tam każdy ma, siedzą sobie w nas, ale dotyczą dzieciństwa, poprzednich relacji, może jakiegoś długu, który po cichu spłacamy, ale nie ranią najbliższych nam osób. A na pewno nie tak bezpośrednio – nie jest przecież możliwe, że tak lekko rozpoczynamy znajomości na boku. Pomyślałam o moich przyjaciołach – Ci kupili mieszkanie, Ci mają malutkie dziecko, Tamci dopiero zaczęli się spotykać. Niemożliwe, że coś ich rozprasza. Nie mają po co szukać atrakcji poza sobą, a poza tym na pewno nie chcą. Jasne, oceniam czasem pary, które w moim mniemaniu nie są ze sobą z miłości, są ze sobą nieszczęśliwe. Nie wiem w zasadzie, na jakiej podstawie dokonuję tych ocen. Pewnie dlatego, że nic o nich nie wiem i widzę urywek rzeczywistości, który nie przystaje do mojej definicji szczęśliwej miłości. Gdyby jedno z nich oszukiwało, to pewnie pomyślałabym: to było do przewidzenia, przecież ona jest z nim dla kasy albo: ona daje od siebie tyle, a on nic. Ścisnęło mi gardło w trakcie filmu kilka razy, i chyba nie dlatego, że łatwo się wzruszam. Chyba głównie dlatego, że ten obraz można byłoby włożyć do każdego towarzystwa, do każdej grupy przyjaciół. Do moich też. Do moich szczęśliwych przyjaciół, i do mojego przeszczęśliwego związku.
Strasznie mnie ten film zabolał. Bardzo zasmucił, bo przecież jest (?) jakaś miłość na tym świecie. Jakaś uczciwa, szalona, bezpieczna. Taka, gdzie są dwie piękne osoby albo dwie zupełnie przeciętne, ale bije od nich miłość, spokój, jakaś pewność. Pomyślałam sobie, czy w każdej miłości ktoś w końcu kogoś oszuka? Może będziemy się tak wzajemnie okłamywać, będąc w pozornie bezpiecznej relacji, mając za drzwiami domu jakąś znaną przestrzeń, niby bezpieczną. Ktoś tylko pisze z kimś na Facebooku, komuś obca dziewczyna wysyła tylko swoje zdjęcia. To tylko taka zabawa. Powodów, dla których to robimy są pewnie setki. Ale ten obraz włoskiej kolacji z przyjaciółmi jest tak realny, że refleksja pojawia się automatycznie – nad miłością, nad wiernością, nad uczciwością i totalnym egoizmem. Czy może gdzieś w nas jest na to zgoda? Albo raczej – pojawiła się – zgoda? Na realizowanie swoich zachcianek w ramach „carpe diem”, „życie jest jedno”, „w życiu trzeba wszystkiego spróbować”? Nie wiem, czy otacza nas tyle bodźców i takie tempo, że nie potrafimy skupić wzroku na jednej osobie…A może za mało się staramy, nie chcemy wkładać wysiłku w budowanie trwałego, niezniszczalnego porozumienia. Byłoby nam po prostu miło żyć w stałym, szczęśliwym związku, najlepiej w takim, który sam się układa. Ale gdy już taki mamy to czy jest nam ok? A może jest tak, że niezależnie od tego, co mamy na wyciągnięcie ręki, zawsze skusi nas coś innego?
Ooo tak, pamietam jak sam dobre dwa dni próbowałem dojść do siebie mając podobne reflekcje do Twoich.
Mnie ten film zdziwił, bo spodziewałam się, że będzie lekki i zabawny, a okazało się, że wcale nie do końca taki był.