Jestem sceptykiem, jeśli chodzi o motywacyjne mowy i książki, które każą mi wierzyć, że myślenie przyciąga bogactwo. Nigdy nie miałam w ręku poradników o poczytnych tytułach typu: „Wstawaj godzinę wcześniej i zostań milionerem” (nie wiem, czy taki istnieje, ten wymyśliłam). Bliżej jest mi do myśli ora et labora, czyli módl się i pracuj, bo oznacza to dla mnie wiarę w to, że może mi się udać, jeśli będę na to pracować. I jeśli będę wierzyć. Wierzyć w siebie i w to, że jest dla mnie jakiś boski plan.
Taką samą relację miałam z marzeniami.
Trochę nie wierzyłam, trochę ich nie doceniałam. Wpisy na Instagramie o spełnianiu marzeń wydawały mi się zawsze wyjątkowo płytkie, bo co znaczy „możesz spełnić swoje marzenia, jeśli tylko chcesz”? Czyli chcę oblecieć świat i co – wychodzę w piątek z pracy i kupuję bilet? Marzę, żeby być tancerką – ale mam już 30 lat, to co mi z tego marzenia? Wychodziłam z założenia, że są w życiu pomniejsze sprawy, o których można marzyć – wyjazd na wakacje do ładnego kraju, jakaś rzecz do kupienia (chociaż ja nie marzę raczej o przedmiotach) albo szczęśliwa miłość. I ta ostatnia nie jest małym marzeniem, ale gdzieś tam mieszczącym mi się w kategoriach tęsknoty i wyobrażania sobie, jakby to było. Ostatnio u Pani Swojego Czasu na Instagramie widziałam, że spełniła marzenie – lot szybowcem. No i to jest fajne, że ktoś jej kupił taki prezent i że była tą przygoda zachwycona. Tylko, czy to jest marzenie czy raczej takie – chciałabym spróbować/byłoby extra/jak nie będę miała co zrobić z kasą, to wydam na to?
Ale któregoś dnia, w mało zresztą nostalgicznej scenerii, bo podczas wkładania naczyń do zmywarki, naszła mnie taka myśl, że chciałabym móc nazywać się pisarką. A nazywać się, znaczy dla mnie być nią. Pisać. Pisać wartościowe rzeczy. Tylko, że nie da się zostawić wszystkiego i stać się pisarką, bo trzeba za coś żyć, a gwarancji zarobku pisarz nie ma nigdy (chyba, że podpisze umowę z wydawnictwem, ale to też nie zawsze jest gwarancja, że się będzie miało na życie). Z drugiej strony, nie zostawiając wszystkiego ciężko jest otworzyć się na proces twórczy – pewnie wielu autorów by się ze mną nie zgodziło, ale ja pracując w dużej firmie, mając jakieś tam stanowisko, nie potrafiłam oczyścić swojej głowy na tyle, żeby w spokoju pisać. I któregoś razu zrezygnowałam. Z pracy. Bo z pisania rezygnowałam wielokrotnie, zaczynając coś tworzyć i porzucając to. Częściej rezygnowałam niż zapisywałam strony, a to dlatego, że wiele rezygnacji odbyło się w mojej głowie, jeszcze przed otworzeniem komputera. Po przeprowadzce okazało się, że mogę coś tam pisać, ale to będzie wiązało się z pewnymi wyrzeczeniami. To moje marzenie o pisarstwie spowodowało, że nie mam co miesiąc napływu ładnej sumki na konto. Nie mam bezpieczeństwa napływu jakiejkolwiek, chociaż oczywiście robię trochę rzeczy, za które ktoś mi płaci. I nie żyję sama, więc nie grozi mi jakieś ubóstwo. Ale stojąc przy tej zmywarce dotarło do mnie, że nie kupiłam ostatnio żadnego nowego ubrania, nowych butów czy innych rzeczy. I oczywiście to nie jest dramat nic sobie nie kupić przez dłuższy czas – chodzi raczej o to, że ja kiedyś raz w tygodniu zamawiałam ubrania, kilka razy w tygodniu chodziłam na drinki i jadłam w mieście. I bałam się tego, że jak się przeprowadzę to właśnie to będzie mnie uwierać – ta moja wcześniejsza, wygodna, materialna codzienność. Okazało się, że to moje marzenie (wieloletnie zresztą) tak głośno się domaga realizacji, że z rzeczy kiedyś kluczowych rezygnuję bez żalu. I to jest dla mnie istotą marzeń.
P.S. Podliczyłam (to znaczy omiotłam wzrokiem w końcu zamontowaną garderobę), że ubrań wystarczy mi na przynajmniej 2 lata rozmaitych uroczystości, imprez i świąt. Nigdy nie założone cekiny dyndają w szafie z metkami (że niby szafa tak nowa, że jeszcze ma metki he he) – to relikt niegdysiejszej fascynacji „Seksem w wielkim mieście” (który kocham nadal miłością ślepą) i jeszcze bardziej niegdysiejszej chęci zostania warszawską Carrie Bradshaw. Aczkolwiek, jak się nad tym dłużej zastanowię – w postaci Carrie bardziej niż sukienka z gazety i tiulowa spódniczka fascynowało mnie jej pisarstwo. Nie jakość czy treść tego, co tworzyła, ale własna kolumna w magazynie i ten niczym nie skrępowany los freelancera – artysty, który zasiada przed komputerem i wciąż kasuje to pierwsze zdanie.
Powiem po prostu – trzymam kciuki. Za realizację marzeń, za Mazury i za postawienie wszystkiego na jedną kartę. Przyznam, że z niedowierzaniem patrzyłam na Twoją przeprowadzkę z Warszawy i kompletną zmianę jaka w Tobie zaszła, ale pisz, rób tak dalej – będzie pięknie 🙂
Aga, dziękuję. Nawet nie wiesz, ile stresu z tym wszystkim, ale czasem trzeba zaryzykować. A takie słowa dodają skrzydeł!
Jesteśmy mieszkankami tego samego miasta – Olecka ale ja podobnie jak Ty – wyprowadziłam się z mężem i dziećmi z Mazur (Ełku) na Podlasie 🙂 do domku po moich dziadkach. Za oknem pasą się krowy, widać wieżyczkę wiejskiego kościoła i mamy nareszcie cudownych sąsiadów 🙂 I podobnie jak Ty – rzuciłam ciepłą posadkę ze stałą pensją na rzecz pisania, które kocham. Jednak monetyzuję to w postaci pisania biznesplanów 🙂 Każda inwestycja mojego klienta jest dla mnie jak opowieść o zarabianiu ❤️ I podobnie jak Ty – kocham Carrie! (przebieram nogami na dzisiejszy And just like that 😍 na HBO!). Jeżeli pozwolisz rozgoszczę się na Twoim blogu i pięknym Instagramie 😊
Ale miło!!! Jaką masz świetną historię… warto było zaryzykować, prawda? To już wiem do kogo się zgłoszę, otwierając biznes 😀 A dom po dziadkach, brzmi jak marzenie… W takim razie zapraszam i tu na bloga, i na Instagram, będzie mi przemiło! 🙂 <3
Cieszę się 🙂 i zapraszam serdecznie do Progressio Podlasie (póki co via Facebook tylko). Czasy się zmieniają, miejski pęd przestaje być czymś czego potrzebują ludzie. Spotykamy się tylko z opiniami, że każdy mówi jak bardzo zazdrości nam tego wyboru i odwagi, wolności w podejmowaniu decyzjj. Jednak takie kroki nie są łatwe ale gdy grają w duszy jak echo to nie ma innego wyjścia 😊 Pozdrawiam Cię ciepło 🌅
Super tekst, bardzo chętnie wejdę w Twój świat przemyśleń i wszystkiego co z tym związane. 👊🏻
Dziękuję, to bardzo dla mnie ważne 🙂
Przeczytałam i poczułam się tak, jakbyś przysiadła w mojej głowie. Może nie wpisze się to idealnie w temat… Ale dziś na dobranoc opowiadałam małemu, jak wyglądał dzień wykopków, kiedy jeszcze, mój tata, a jego dziadek miał swoje gospodarstwo. I uśmiechałam się na myśl o tym, że jakież to było wtedy nie po mojej myśli, że ja musze w to pole iść! Drama! A wiele lat później, pracując już w korporacji, w dniach, w których każdy był jednym wielkim pędem, wielekrotnie powtórzyłam „a co mi k… przeszkadzało w tych wykopkach” 🙂 Tęsknie do wolnej głowy. Takiej właśnie, jaką miałam przy tych wykopkach 🙂 Rzecz jasna, ten pęd był dla mnie przez jakiś czas najfajniejszą i najbardziej ekscytującą rzeczą w życiu. Ale! Do czego zmierzam 🙂 Wielkim szczęściem jest móc posmakować i wybrać. Wieeeeelkim szczęściem. Podziwiam i kibicuje, bo pasja i miłość do siebie samego (bo czym innym jest taka decyzja) zawsze sie obroni.
Haha, „co mi k… przeszkadzało w tych wykopkach” świetne! I o to chodzi, ja też nie chciałam wracać do mojego miasta, bo mi się wydawało, że to jakiś rodzaj porażki, że wielkie miasto ma to coś! A okazało się, że nie ma znaczenia gdzie się mieszka, bo najważniejsze to mieć spokój w sercu i w głowie – jedni w stolicy, inni na wsi go osiągną.
Chyba najwyższy czas przyznać, że mamy mentalność małomiasteczkowca (w dobrym tego słowa znaczeniu). Jakiś czas tez mieszkałam w Warszawie i towarzyszyły mi podobne odczucia przy przeprowadzce . Mimo, że nie zostawiałam za sobą tak wiele. Jak teraz o tym myślę, to chyba najbardziej bałam się tej ciszy, pewnego rodzaju „zacofania” małych miast. Po jakimś czasie musiałam służbowo wyjechać do Warszawy i wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że to była najlepsza decyzja. Bardzo mnie wtedy przytłoczyło to miasto. Nawet dzisiaj, jadąc do pracy 5 minut. pomyślałam z współczuciem o tych, którzy muszą jechać znacznie dłużej. Niestety, prawda jest taka, że szczęście, za którym wszyscy gonimy, tkwi w prostocie, a współczesny świat usilnie wmawia nam, że jest inaczej. Nieustannie trzymam kciuki 😘
Tak, małe miasteczko, spokój, pośpiech wolniejszy niż ten wielkomiejski… i masz racje, ja też chyba się obawiałam tego, że wrócę do jakiegoś zacofanego miejsca albo że ktoś powie „o, ta wróciła, chyba jej się w stolicy nie udało”… A szczęście tkwi w prostocie, to prawda. Zgadzam się w 100%.
Trzymam kciuki za realizację wszystkich marzeń oraz,, fajnie
bylobyspróbować”! 🙂
Of kors, że bede tu wpadać.
Michał, kochany! Będzie mi bardziej niż miło Cię tu gościć ❤️
Malwi! Jak to się super czyta ! oczami wyobraźni widzę Cie mówiącą to wszystko! Z ciętym żartem i szczerym uśmiechem! Meeega ❤️ Będę wracać! Powodzenia
Adulka!! No pewnie, wracaj jak tylko będziesz miała czas i ochotę.
A ja Tobie jeszcze raz życzę powodzenia z Waszym pięknym biznesem!!
Przeczytałam jednym tchem. Bardzo lekka, ale przemyślana i zaciekawiająca narracja. Będę tu zaglądać na pewno a Tobie/Wam życzę realizacja planów, nie marzeń.
Ala, bardzo Ci dziękuję, że zajrzałaś 🙂 jeśli Wasze plany wciąż się gdzieś w okolicy przeprowadzki na wieś kręcą, to trzymam mega kciuki. A jeśli nie, to też trzymam i ściskam!
Miło się czyta czekam na więcej 🙂
Cześć Malwina, cóż…niełatwo zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia…ale o priorytetach to „my” juz duzo wiemy;) spełniaj marzenia i do zobaczenia!!!
Niełatwo się odważyć, ale jakoś mi teraz lżej 🙂 dzięki Asia, ja Tobie też życzę wszystkiego dobrego!
Super! Powodzenia!
<3