Parafrazując napis, który w zeszłoroczne wakacje pojawił się na warszawskich murach*, zastanawiam się, czy będzie jeszcze kiedyś taki rok jak 2020 i 2021. Kryzys pandemiczny wywołał kryzys gospodarczy, którego skutki będziemy obserwować jeszcze pewnie długo. Sklepy były przez część roku zamknięte, a w sieci zaczęły krążyć absurdalne nadzieje, że teraz to się wszystko zmieni. Skoro w kwietniu 2020 okazało się, że tak naprawdę nie potrzebujemy wiele do życia (wystarczy oddać nam wolność spacerowania), to propaganda kupowania jest w odwrocie. Jak bardzo się pomylili naiwni głosiciele teorii, że jedyne, czego potrzebujemy to promienie wiosennego słońca i uśmiech bliskiej osoby…
Firma, w której pracowałam, w zeszłym roku kolejny raz pobiła rekord sprzedaży podczas Black Friday. Tak jak 2 lata temu. I 3 lata temu. Każdego roku wzrosty są rzędu kilkudziesięciu procent. To kwoty liczone w milionach euro. Przygotowując machinę, która pozwoli milionom klientów kupić bezawaryjnie tysiące rzeczy po obniżonej cenie, a potem organizując transport dla setek tysięcy paczek zrobiłam wtedy wiele kalkulacji. Skoro sklepy są zamknięte, to zgarniemy to, co w zeszłym roku zarobiliśmy offline. Ze sklepami otwartymi czy zamkniętymi wyjdziemy na plus. Przecież to Black Friday, co mają niby zrobić ludzie, którzy w tym roku fizycznie nie zjawią się w galeriach? Układ nerwowy nie pozwoli większości siedzieć z herbatą przy książce, gdy w internecie trwa szaleństwo rabatów. Ogarnie nas zaraz FOMO. Opisywany najczęściej w kontekście nałogowego scrollowania Instagrama strach, że coś nas ominie. Przegapimy obniżki, które są TYLKO dzisiaj. Przegapimy „Największe obniżki tego roku”.
Jedna z blogerek, którą dosyć szanuję za kontent, w którym promuje rozwój osobisty ponad posiadanie, wysłała newsletter o treści: takich cen już nigdy nie będzie. Muszę kupić jej ebooka, bo teraz jest najlepsza okazja. Treść – wiadomo – pewnie niezła, ale do tej pory nie zdecydowałam się na niego, mimo że kosztował ok. 59 zł, co jest dla mnie absolutnie do zapłacenia. Ale teraz za 45,90 to nawet jeśli ostatecznie treść nie okaże się najlepsza, kupiłam go w doskonałej ofercie, więc niewiele stracę. Czy tak to działa?
Edward Bernays, stworzył swego czasu klienta takiego jak ja – który niekoniecznie potrzebuje, ale chce mieć. Przeliczyłam właśnie płaszcze zimowe, które mam w szafie: 9. Oglądam kolejne, bo takiego klasycznego czarnego nie mam i białej puchowej kurtki też nie mam. Nie potrzebuję kolejnych, bo już mam coś (a w zasadzie to 9), co ma właściwości ogrzewające zimą, jest ładne, modne i mi pasuje. Ale żyjąc w kulturze pragnień, a nie potrzeb, racjonalna analiza praktycznie nie istnieje. Zakupy są emocjonalne, impulsywne, a z kartą płatniczą przypisaną do konta w internetowym sklepie także błyskawiczne.
Denerwowało mnie bardzo, gdy wypuszczaliśmy nowy edytorial na stronie, a z niektórych produktów nie było wszystkich rozmiarów. Dodawaliśmy wtedy adnotację „coming soon”. Wiedziałam, że to ograniczy naszą sprzedaż, bo za 3 dni mało kto, wchodząc na stronę, poczuje to samo, co poczuł dzisiaj, widząc ten nowy, świeży, piękny produkt. Gdy będzie dostępny odpowiedni rozmiar, niewielu z nas poczuje tę chęć kupienia, która dzisiaj doprowadziłaby do sfinalizowania transakcji. A bez emocji, jak mamy sprzedawać?
P.S. Zdecydowałam, że w tym roku nie kupię nic na Black Friday. Najwyżej obniżki przejdą mi koło nosa. Skoro do tej pory żyłam bez tych rzeczy, pewnie jeszcze trochę pożyję.
*nigdy nie będzie takiego lata
Świetny wpis! Daje do myślenia
Ja w tym roku bardziej świadomie podeszłam do tych wszystkich promocji… wcześniej byłam w samym centrum tego szaleństwa 🙂
Bardzo dobry tekst Malwino. Ja dojrzalam do tego, by ograniczyć kupowanie rzeczy, które nie są mi tak naprawde potrzebne. Teraz zastanawiam się dwa razy, czy na pewno chcę to mieć.Nie kupuję impulsywnie (nic oprócz jedzenia 😆). Nie odwiedziłam dziś kilku stron internetowych w poszukiwaniu okazji, jak jeszcze rok temu. Zamówiłam 1 płaszcz, bo bardzo długo mi się podobał i w mojej szafie nie ma płaszcza (dobrze sobie to wytłumaczyłam nie? 😁😄) Ale! Z tyłu głowy mam, że to chyba nie mój fason, więc „bez ciśnienia!” 🙂
Haha, jedzenie to inna kategoria – czy promocja czy nie, impulsywne zakupy się zdarzają 😀
co do płaszcza – jasne, nie ma co też być aż tak zerojedynkowym; jeśli jest potrzeba i niższa cena to czemu nie kupić?
9 płaszczy zrobiło na mnie wrażenie 😀
Haha, nazbierało się przez lata – no bo przecież to nie z jednego sezonu!! Te najładniejsze i najlepszej jakości są vintage, czyli mówiąc wprost – z oleckich ciuchów 😀